Zabawa w poszukiwaczy skarbów czyli “Wyspa Agar”

Wszystkie dzieciaki kochają niespodzianki, wiec zabawa w poszukiwaczy skarbów na pewno przypadnie im do gustu. Taka zabawa pozwoli naszym dzieciom nasycić zmysły 🙂

Do jej stworzenia wykorzystamy to co mamy w kuchni:)

Składniki:

3 l wody

30 g agaru

Barwnik spożywczy niebieski (lub inny w zależności od scenariusza zabawy)

skarby (koraliki, małe zabaweczki, guziki, muszelki wszystko co przyjdzie wam do głowy)

ewentualnie jakiś aromat aby zaangażować noski 🙂

Przygotowanie:

Do garnka wlewamy wodę, wsypujemy agar i zagotowujemy. Po zagotowaniu gotujemy na małym ogniu jeszcze 3-4 minuty, dodajemy barwnik i powoli studzimy. Uważajcie, agar tężeje już w 40 stopniach!  Miskę wykładamy folią spożywczą. Aby zabawki równo się rozłożyły wlewamy część naszej “masy” do miski w której będziemy robić naszą “wyspę skarbów” wrzucamy część skarbów  i wstawiamy miskę do lodówki. Kiedy lekko stężeje, wlewamy resztę masy i wrzucamy pozostałe skarby. Pozostaje poczekać, a potem dobrze się bawić!

Konsystencja masy jest dość specyficzna. Twarda i krucha. Dzieci mogą rękami lub innymi przyrządami wydobywać z masy poszczególne skarby. U nas wyglądało to tak:

Moje dzieciaki po wydobyciu wszystkich znalezisk, rozczłonkowały wyspę na kawałki znalazły dla niej inne zastosowania:

można jej używać jako imitacji zupy w dziecięcej kuchni,

zrobić z niej lodowisko,

udawać że się jest w basenie,

można po niej skakać!

A po zabawie… zebrałyśmy uratowane kawałki naszej wyspy wrzuciłyśmy do garnka i po rozpuszczeniu i zagotowaniu zrobiłyśmy nową wyspę do zabawy!

Jak możemy zadbać o zdrowie naszych dzieci?

Jak możemy zadbać o zdrowie naszych dzieci?

Żyjemy w czasach, w których brak czasu jest normą. Każdy z nas codziennie stara się ogarnąć wszystko… albo przynajmniej milion różnych spraw. Praca, dzieci, korki na drodze, sprzątanie, zajęcia fitness, zajęcia dodatkowe dla dzieci a jeszcze teściowa ma wpaść z wizytą… No ręce opadają po prostu. Wszystko w biegu, wszystko szybko, wszystko po trochu i po łebkach byle odhaczyć , że zrobione, że plan na dziś zrealizowany. Łapiąc każda chwilę coraz częściej idziemy na skróty, kupując gotowe jedzenie lub jedząc poza domem. Jeżeli macie dzieci prawdopodobnie częściej zrobicie coś w domu. Bo dzieci muszą przecież coś zjeść… (my to tam… nieważne coś zjemy w międzyczasie). Więc lecimy z pomidorówka na szybko ( 3 raz w tym tygodniu), kotletem z ziemniakami, czasem jak mało czasu to z frytkami 🙂 stosujemy zestaw stały, wygodny – dań pewniaków, które wiadomo, że raczej zostaną zjedzone. Nie mamy za bardzo czasu na to żeby się zastanawiać nad nowymi daniami czy zbilansowaniem posiłku. Wpadamy do kuchni, z prędkością błyskawicy przeszukujemy szafki aby znaleźć coś w miarę zdrowego, żeby nakarmić nasze wygłodniałe pociechy. Przeganiamy dzieciaki z kuchni, żeby móc szybko i sprawnie przygotować posiłek. W końcu stawiamy go przed nimi oczekując że ochoczo zabiorą się za pochłonięcie ekspresem całego talerza, bo już powoli pora się myć…

Dobrze. To teraz usiądźmy, zwolnijmy i zastanówmy się co widza nasze dzieci. Pędzących rodziców, którzy maja mnóstwo, mniej lub bardziej ciekawych zajęć. Biegają, dzwonią, załatwiają, sprzątają, najczęściej zjadają posiłki w biegu, usiłując rano zawiązać buty z kanapką w zębach. Zjadamy obiad na blacie w kuchni lub kanapie starając się w międzyczasie obejrzeć wiadomości lub sprawdzić fb. Całkiem nieświadomie pokazujemy im, że jedzenie nie jest czymś istotnym, przyjemnym i fajnym, tylko czymś koniecznym. Ile razy zdarzyło nam się powiedzieć “dobrze, nie zdążę już zjeść śniadania bo muszę lecieć” albo “ok, mam mało czasu – zjem cokolwiek i uciekam”. To wszystko wpływa na zwyczaje żywieniowe naszych dzieci. Kiedy tak po macoszemu traktujemy jedzenie nie miejmy pretensji do nich, że wybrzydzają, że nie chcą jeść, że nie są w stanie usiedzieć przy stole. A już żeby próbować nowych rzeczy… zapomnij.

No i co teraz? Przecież wiadomo. Takie czasy – bez czasu… I tego wszechobecnego pędu nie uda się nagle wyhamować.

To prawda. Ale zachęcam was do czynienia małych kroków do kulinarnego rozwoju waszej rodziny. W najgorszym wypadku po prostu zjecie wspólnie kilka posiłków , a w najlepszym odkryjecie, że wspólne gotowanie i jedzenie jest fantastyczną formą integracji dla całej rodziny. Zjecie nowe pyszne dania i spróbujecie nowych smaków.

Jak zacząć ? Powoli. Na początek wspólne, nieśpieszne przygotowywanie i jedzenie posiłków w weekend. Na tej stronie będę was wielokrotnie zachęcać do wciągania dzieci do wspólnego gotowania. Dlaczego? Bo dzięki temu spędzimy z nimi więcej czasu (zamiast my w kuchni a dzieci gdzieś:)), nauczymy je samodzielności, poćwiczymy z nimi liczenie i czytanie. Gotując nauczą się angażować różne zmysły, rozwiną się manualnie. Ale przede wszystkim pokażemy im, że jedzenie jest ważne. I będziemy mieli szansę przekazać im, że jedzenie powinno być też wartościowe. Że wspólne gotowanie  to świetna zabawa a przy stole jest czas na rozmowy i śmiech. Sprawmy aby chwile przy stole były przyjemne. Dobre skojarzenia to podstawa do tworzenia później dobrych nawyków żywieniowych. Jeżeli chcemy aby nasze dzieci jadły zdrowo i szerokim łukiem omijały choroby cywilizacyjne, dajmy im dobry przykład. Nauczmy, że można jeść “dobrze”,  nie tylko pod względem smakowym ale i całego wydarzenia jakim jest jedzenie.

Pamiętajcie jednak, że nie tylko o dzieci tu chodzi. Wy też zyskacie wiele. Dzięki gotowaniu w domu, rozwiniecie swój kulinarny warsztat. Ominie was sporo dodatków do żywności, konserwantów, proszków i syropów. Zainwestujecie w swoje zdrowie nie tylko fizyczne. Kiedy trochę zwolnicie, choć na krótka chwilę, przypomnicie sobie jak to dobrze jest się zrelaksować. Wyluzujecie wy – wyluzują też dzieci 🙂 Jak dobrze będzie tak sobie  miło spędzić czas….

Oczywiście podczas tej sielanki będziecie musieli (przynajmniej na początku) powalczyć sami ze sobą, żeby nabrać dystansu do pewnych zdarzeń, które będą miały miejsce w kuchni. One są nieuniknione, jeżeli gotują z nami dzieci… Ale o tym w następnym artykule 🙂

Zwolnijcie, gotujcie,  jedzcie i bawcie się tym!

Jak się przełamać i zacząć gotować z dzieckiem

Rozsypana mąka, jajko na podłodze, zamiast w miseczce (UPS :)) , niezidentyfikowana plama na blacie (no bo mi się wychlapało…mamo…). Taaaak. Dzieci w kuchni są jak rozentuzjazmowany huragan. No nie wiem, może wasze zachowują spokój, są bezwzględnie posłuszne i nie dają się ponieść emocjom… Moje – absolutnie takie nie są:) Za to chęci do działania w kuchni nigdy im nie brakuje. Często gotujemy razem. Jak doszło do tego, że dzieciaki pomagają w gotowaniu, a ogólny rozgardiasz jaki pozostaje po naszych wspólnych kuchennych manewrach, przestał nas denerwować?

Cóż… To po prostu było nieuniknione… Lubię gotować, piec i oczywiście jeść 😛 Dużo czasu spędzam przy garnkach. Dzieciaki w wieku pędrakowym leżały na macie i bawiły się tym co ja. Łyżki, pokrywki, sitka… Wiecie wspólne pasje łączą…  Łyżka cedzakowa… mam i ja. Potem wczołgały się do kuchni, a na końcu wlazły do niej wszystkimi 4, a właściwie 8 kończynami, pakując je wszędzie gdzie się dało. Oczywiście przez jakiś czas walczyłam z najeźdźcami: “Idźcie się pobawić, mama gotuje”, “No idźcie stąd, bo mam tu mnóstwo rzeczy rozłożonych…” Nooo… ale to właśnie kręciło je najbardziej. Ten niesamowity proszek, który tak fajnie się rozsypuje i w tajemniczy sposób zmienia się w naleśnika, te terkoczące urządzenia co się kręcą i mieszają, stosy pachnących torebeczek… Magia po prostu.  Więc ja wyganiałam, a one wracały. W końcu się poddałam.  Wieczne pytania typu: “Mogę ci pomóc, no prrrooooszę mogę ci pomóc?”, “Co robisz? Możemy też? Mamo! Możemy?” spowodowały, że siostry K. (Zuzia i Julka) zagościły na stałe w kuchni.

Początki nie były łatwe. Bo kto z nas ma w sobie tyle luzu, żeby z radością patrzeć jak nasza piękna kuchnia zmienia się w pobojowisko, tylko po to, żeby powstała w niej… KANAPKA!!! No ja np. nie miałam 🙂 Więc złościłam się, ścierałam, tłumaczyłam, że nie tak się to robi, że smaruje się tym nożem a nie tamtym, że to, że tamto…. I powiem wam, że dzieciaki miały moje nerwy w absolutnym poważaniu i bawiły się w najlepsze. A ja miałam dość. Zgroza, bałagan i … no BAŁAGAN! To zdecydowanie nie była dla mnie frajda. Ale jak patrzyłam jak te dwa demony zniszczenia, które z błogim uśmiechem smarują się masłem, jak testują co jeszcze może się nadać na kanapkę i ile radości im to sprawia to postanowiłam, że się nie poddam i ogarnę to. Że JA się nauczę gotować z nimi. I wiecie co? Udało się!

Zaczęłam od wprowadzenia kilku “zwyczajów”, które, choć to irracjonalne, zdziałały cuda.

Zwyczaj 1 :Każdy kto pracuje w kuchni jest KUCHARZEM

Jak “powszechnie” wiadomo kucharze to ludzie mądrzy, ciekawi smaków świata, odpowiedzialni i ostrożni. Wiedzą jak się zachowywać w kuchni. Jeśli ktoś jest kucharzem to jest odpowiedzialny 🙂 I najważniejsze – słucha się szefa kuchni (czyli mamy lub taty :)) No i już. Kwestia zarządu została rozwiązana.

Zwyczaj 2: Każdy kucharz nosi fartuszek

Ten mizerny kawałek materiału pomógł nie tylko dziewczynom we wczuciu się w rolę, ale przede wszystkim pomógł mnie 🙂 Nie musiałam już zastanawiać się nad każdą plamą na ubraniu “czy to się aby da sprać?” Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że w razie jakiegoś wypadku zawsze jest to jakieś dodatkowe zabezpieczenie dziecka. O fartuszkach napiszę jeszcze w osobnym poście bo temat jest szeeeroki 🙂

Zwyczaj 3: Kucharze nigdy nie ruszają sprzętów kuchennych bez pozwolenia

To na wszelki wypadek. W kuchni mamy różne sprzęty, których dzieci do pewnego wieku ruszać nie powinny. ALE…. żeby ta zasada nie prowadziła do tego, że dzieciakom niczego nie wolno tknąć, dostały sprzęty kuchenne odpowiednie do ich możliwości. Np noże, którymi pokroją miękkie rzeczy ale nie utną się w palec. Ubijaczki odpowiednie wielkością do ich małych rączek. Małe deseczki itd. Wiedzą, że z tych rzeczy mogą używać kiedy chcą. Dzięki temu, że są mniejsze, lżejsze i bezpieczniejsze, łatwiej dzieciom wykonać kuchenne zadania.

Zwyczaj 4: Piekarnik i kuchenkę może obsługiwać tylko szef kuchni

Ten zwyczaj chyba nie wymaga komentarza. Z czasem, kiedy dzieci zyskają trochę wprawy w mieszaniu, uspokoją się w kuchni i uznacie, że są na to gotowe, można im pozwolić coś wkładać na patelnię czy mieszać w garnku. Ale bezpieczeństwo przede wszystkim.

Zwyczaj 5: Kucharze próbują dań, które robią.

No proste:) Przecież trzeba wiedzieć czy można dać spróbować tacie czy mamie. Wiadomo – nic na siłę. Ale trzeba korzystać z tej zasady i przekonywać dzieci do rozwijania smaków. Czy wiecie, że dziecko przyswaja nowy smak dopiero po kilkunastu próbach? Tak! Pamiętajcie o tym i nie poddawajcie się. W końcu polubią brokuła 🙂 Niech oblizują palce i łyżki. Niech sprawdzają składniki czy się nadają. Niech próbują połączeń różnych smaków. Dzięki temu kiedyś będą świadomymi konsumentami:)

Tyle było na początek. Siostry K. bez oporów zaakceptowały zasady. Dzięki temu przejęliśmy kontrolę nad organizacją pracy w kuchni. Mali kucharze czuja się ważni, bo mają swoje robocze stroje i własny sprzęt. A my szefowie kuchni mamy wspaniałych pomocników. I choć nadal wysypują mąkę, mylą czasem sól i cukier, to nasze nastawienie do tego bałaganu się zmieniło. Robimy coś razem. I wymyślamy usprawnienia. Żeby ograniczyć ilość wysypywanej mąki wystarczyło, że przesypaliśmy mąkę z oryginalnego opakowania do plastikowego pojemnika. Z niego łatwiej dzieciom nabierać bez rozsypywania. Korzystamy z większych misek, żeby łatwiej było trafić do nich ze wszystkimi składnikami. Korzystamy z plastikowych kubeczków więc nie tłuką się szklanki 🙂 Jest coraz lepiej. Pracujemy nad tym.  Spędzamy razem czas i robimy coś ważnego. Przygotowujemy JEDZENIE. Nasze własne. Wspólne.

Zachęcam was przełamcie się. Plastelina i wycinanki to też bałagan. A jakoś to akceptujecie 🙂 Co za różnica papierki czy kasza. A wspólne chwile i wspólne sukcesy łączą najbardziej. Wasze dzieci zyskają pewność siebie. Julka mając 4,5 roku zrobiła sama jajecznicę. Włączyliśmy jej tylko kuchenkę. Wyraz dumy na twarzy jak nam ją podała – bezcenne.

Polecam !!!