Rozsypana mąka, jajko na podłodze, zamiast w miseczce (UPS :)) , niezidentyfikowana plama na blacie (no bo mi się wychlapało…mamo…). Taaaak. Dzieci w kuchni są jak rozentuzjazmowany huragan. No nie wiem, może wasze zachowują spokój, są bezwzględnie posłuszne i nie dają się ponieść emocjom… Moje – absolutnie takie nie są:) Za to chęci do działania w kuchni nigdy im nie brakuje. Często gotujemy razem. Jak doszło do tego, że dzieciaki pomagają w gotowaniu, a ogólny rozgardiasz jaki pozostaje po naszych wspólnych kuchennych manewrach, przestał nas denerwować?
Cóż… To po prostu było nieuniknione… Lubię gotować, piec i oczywiście jeść 😛 Dużo czasu spędzam przy garnkach. Dzieciaki w wieku pędrakowym leżały na macie i bawiły się tym co ja. Łyżki, pokrywki, sitka… Wiecie wspólne pasje łączą… Łyżka cedzakowa… mam i ja. Potem wczołgały się do kuchni, a na końcu wlazły do niej wszystkimi 4, a właściwie 8 kończynami, pakując je wszędzie gdzie się dało. Oczywiście przez jakiś czas walczyłam z najeźdźcami: “Idźcie się pobawić, mama gotuje”, “No idźcie stąd, bo mam tu mnóstwo rzeczy rozłożonych…” Nooo… ale to właśnie kręciło je najbardziej. Ten niesamowity proszek, który tak fajnie się rozsypuje i w tajemniczy sposób zmienia się w naleśnika, te terkoczące urządzenia co się kręcą i mieszają, stosy pachnących torebeczek… Magia po prostu. Więc ja wyganiałam, a one wracały. W końcu się poddałam. Wieczne pytania typu: “Mogę ci pomóc, no prrrooooszę mogę ci pomóc?”, “Co robisz? Możemy też? Mamo! Możemy?” spowodowały, że siostry K. (Zuzia i Julka) zagościły na stałe w kuchni.
Początki nie były łatwe. Bo kto z nas ma w sobie tyle luzu, żeby z radością patrzeć jak nasza piękna kuchnia zmienia się w pobojowisko, tylko po to, żeby powstała w niej… KANAPKA!!! No ja np. nie miałam 🙂 Więc złościłam się, ścierałam, tłumaczyłam, że nie tak się to robi, że smaruje się tym nożem a nie tamtym, że to, że tamto…. I powiem wam, że dzieciaki miały moje nerwy w absolutnym poważaniu i bawiły się w najlepsze. A ja miałam dość. Zgroza, bałagan i … no BAŁAGAN! To zdecydowanie nie była dla mnie frajda. Ale jak patrzyłam jak te dwa demony zniszczenia, które z błogim uśmiechem smarują się masłem, jak testują co jeszcze może się nadać na kanapkę i ile radości im to sprawia to postanowiłam, że się nie poddam i ogarnę to. Że JA się nauczę gotować z nimi. I wiecie co? Udało się!
Zaczęłam od wprowadzenia kilku “zwyczajów”, które, choć to irracjonalne, zdziałały cuda.
Zwyczaj 1 :Każdy kto pracuje w kuchni jest KUCHARZEM
Jak “powszechnie” wiadomo kucharze to ludzie mądrzy, ciekawi smaków świata, odpowiedzialni i ostrożni. Wiedzą jak się zachowywać w kuchni. Jeśli ktoś jest kucharzem to jest odpowiedzialny 🙂 I najważniejsze – słucha się szefa kuchni (czyli mamy lub taty :)) No i już. Kwestia zarządu została rozwiązana.
Zwyczaj 2: Każdy kucharz nosi fartuszek
Ten mizerny kawałek materiału pomógł nie tylko dziewczynom we wczuciu się w rolę, ale przede wszystkim pomógł mnie 🙂 Nie musiałam już zastanawiać się nad każdą plamą na ubraniu “czy to się aby da sprać?” Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że w razie jakiegoś wypadku zawsze jest to jakieś dodatkowe zabezpieczenie dziecka. O fartuszkach napiszę jeszcze w osobnym poście bo temat jest szeeeroki 🙂
Zwyczaj 3: Kucharze nigdy nie ruszają sprzętów kuchennych bez pozwolenia
To na wszelki wypadek. W kuchni mamy różne sprzęty, których dzieci do pewnego wieku ruszać nie powinny. ALE…. żeby ta zasada nie prowadziła do tego, że dzieciakom niczego nie wolno tknąć, dostały sprzęty kuchenne odpowiednie do ich możliwości. Np noże, którymi pokroją miękkie rzeczy ale nie utną się w palec. Ubijaczki odpowiednie wielkością do ich małych rączek. Małe deseczki itd. Wiedzą, że z tych rzeczy mogą używać kiedy chcą. Dzięki temu, że są mniejsze, lżejsze i bezpieczniejsze, łatwiej dzieciom wykonać kuchenne zadania.
Zwyczaj 4: Piekarnik i kuchenkę może obsługiwać tylko szef kuchni
Ten zwyczaj chyba nie wymaga komentarza. Z czasem, kiedy dzieci zyskają trochę wprawy w mieszaniu, uspokoją się w kuchni i uznacie, że są na to gotowe, można im pozwolić coś wkładać na patelnię czy mieszać w garnku. Ale bezpieczeństwo przede wszystkim.
Zwyczaj 5: Kucharze próbują dań, które robią.
No proste:) Przecież trzeba wiedzieć czy można dać spróbować tacie czy mamie. Wiadomo – nic na siłę. Ale trzeba korzystać z tej zasady i przekonywać dzieci do rozwijania smaków. Czy wiecie, że dziecko przyswaja nowy smak dopiero po kilkunastu próbach? Tak! Pamiętajcie o tym i nie poddawajcie się. W końcu polubią brokuła 🙂 Niech oblizują palce i łyżki. Niech sprawdzają składniki czy się nadają. Niech próbują połączeń różnych smaków. Dzięki temu kiedyś będą świadomymi konsumentami:)
Tyle było na początek. Siostry K. bez oporów zaakceptowały zasady. Dzięki temu przejęliśmy kontrolę nad organizacją pracy w kuchni. Mali kucharze czuja się ważni, bo mają swoje robocze stroje i własny sprzęt. A my szefowie kuchni mamy wspaniałych pomocników. I choć nadal wysypują mąkę, mylą czasem sól i cukier, to nasze nastawienie do tego bałaganu się zmieniło. Robimy coś razem. I wymyślamy usprawnienia. Żeby ograniczyć ilość wysypywanej mąki wystarczyło, że przesypaliśmy mąkę z oryginalnego opakowania do plastikowego pojemnika. Z niego łatwiej dzieciom nabierać bez rozsypywania. Korzystamy z większych misek, żeby łatwiej było trafić do nich ze wszystkimi składnikami. Korzystamy z plastikowych kubeczków więc nie tłuką się szklanki 🙂 Jest coraz lepiej. Pracujemy nad tym. Spędzamy razem czas i robimy coś ważnego. Przygotowujemy JEDZENIE. Nasze własne. Wspólne.
Zachęcam was przełamcie się. Plastelina i wycinanki to też bałagan. A jakoś to akceptujecie 🙂 Co za różnica papierki czy kasza. A wspólne chwile i wspólne sukcesy łączą najbardziej. Wasze dzieci zyskają pewność siebie. Julka mając 4,5 roku zrobiła sama jajecznicę. Włączyliśmy jej tylko kuchenkę. Wyraz dumy na twarzy jak nam ją podała – bezcenne.
Polecam !!!